Recenzja filmu

Zaśnij (2019)
Daniel J. Phillips
Erik Thomson
Sara West

Paraliż przysenny

Bezsenność, czyli choroba, rzekłbym, fundamentalnie przerażająca, to szczególny rodzaj filmowego tworzywa, można wokół niej zbudować autonomiczny filmowy język  – tym większa szkoda,
Jeśli zdarzały Wam się bezsenne noce, albo – nie daj Boże – znacie chroniczną bezsenność z autopsji, wiecie doskonale, że i bez duchów wystukujących obcasami ponure kołysanki jest to niezły horror. Filmowcom nie wystarcza zresztą cywilizacyjna odmiana tej choroby, wolą fotogeniczne ekstremum – za sekundanta wyścigu z czasem służy tu zespół FFI, zwany też syndromem śmiertelnej bezsenności rodzinnej. To ciężkie i najczęściej śmiertelnie schorzenie mózgu, które komuś przypasowało na fabularny wytrych – zamiast fazy REM, faza RIP. Można i tak. 


Pytanie oczywiście, co dalej? Twórcy "Zaśnij" zatrzymują się na intrygującym koncepcie, z którego pączkują gatunkowe banały. Fabuła raczej oklepana: rezolutna studentka medycyny chce pomóc cierpiącemu na FFI bratu, scenarzyści podrzucają umęczonej siłaczce eksperymentalną kurację na bezsenność, a że wszystko ma odbyć się w starym szpitalu psychiatrycznym, dalszy rozwój wypadków da się przewidzieć bez pudła. Zestaw straszaków również standardowy: po ekranie paradują somnambulicy z bielmem na oczach, taniec nowoczesny odstawiają maszkarony z powyginanymi stawami, tu coś stuknie, tam łupnie, z repozytorium kina grozy znikają kolejne teczki. Wreszcie, strategia budowania napięcia – i znów, jakby znajoma: smyczki dźgające bez ostrzeżenia i zapętlone haluny, złowróżbne niskie tony i rozchwiana kamera. 

Układa się to wszystko w koncert na klasyczne instrumenty kina grozy. Tyle że za sprawą scenariopisarskiego lenistwa z ekranu wieje nudą. Obraz rozpada się na całe serie niemrawych, akademickich dyskusji, kolejne próby markowania dramatu rodzinnego oraz interludia w postaci zainscenizowanych ze zmiennym szczęściem jump scares. Debiutujący za kamerą Daniel J. Phillips robi co może: sięga po zwietrzałą konwencję found footage, mnoży tropy horroru spirytualistycznego, umizguje się do klasyków, głównie do Williama Friedkina. A jednak czuć w jego filmie (i słychać w wywiadach) desperacką potrzebę złapania widza na marketingowy haczyk: to jedna z tych narracji o szlachetnym horrorze, w którym nie wylewa się hektolitrów keczupu, ale otwiera przed widzem nowe plany transcendencji. I zwykle, kiedy słyszę tego rodzaju buńczuczne obietnice, widzę tak stereotypowe podziały gatunku, w mojej głowie zapala się lampka ostrzegawcza: stary, w czym ci przeszkadza keczup?  


Bezsenność, czyli choroba, rzekłbym, fundamentalnie przerażająca, to szczególny rodzaj filmowego tworzywa, można wokół niej zbudować autonomiczny filmowy język  – tym większa szkoda, że Phillips nie spróbował. Myślę też, że gdzieś pod spodem był tutaj ciekawy, nowoczesny horror – łączący różne gatunki w jednej symfonii grozy, rymujący się z opowieścią o snach jako manifestacji naszej podświadomości, odwołujący się do współczesnych lęków. Jeśli więc zaryzykujecie wycieczkę do kina, to kto wie, może Wam się przyśni.
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeśli zdarzały Wam się bezsenne noce, albo - nie daj Boże - znacie chroniczną bezsenność z autopsji,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones